niedziela, 15 listopada 2015

Na dobry początek

Cóż, chyba dla każdego geeka przyjdzie ten czas, że swoimi zajawkami, pomysłami i dziełami będzie chciał podzielić się w szerszym gronie. Na mnie też ów czas przyszedł, tak więc bez owijania w bawełnę witam na mym skromnym blogu!
O czym będę tutaj pisał ? Chyba o wszystkim- opowiadania, raporty z sesji, projekty modelarskie, mini-dodatki do rpg'ów w które grywam. Pomysłów mam wiele i mam nadzieję, że choć część z nich uda mi się zrealizować. Na pierwszy ogień pójdzie opowiadania w klimatach "Changeling" autorstwa mej skromnej zielonej osoby. Enjoy!  

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudził się z okropnym bólem głowy, jakby ktoś zeszłej nocy tłukł jego czaszką o ścianę. Cholera, może faktycznie tak było ? Jak przez mgłę przypominał sobie wczorajszy dzień. Poszedł do starego baru McGraw'a na Cross St. Lubił to miejsce- ciasne, ciemnie pomieszczenie wypełnione papierosową mgłą i ludźmi którzy nie mieli nic do stracenia, zupełnie jak on. Zamówił kolejkę, potem kolejną i jeszcze jedną. Potem, potrząsając szklanką z resztkami whiskey i lodu wsłuchiwał się po raz kolejny w historię Terrenca Chamberleine'a o tym jak kilka lat temu w Wietnamie seria z karabinu maszynowego urwała mu nogę i lewe jądro. Robił wszystko by nie myśleć, a wiele rzeczy uparcie wciskało się w zakamarki jego świadomości, jedna ze szczególną siłą, jakby akurat ta myśl posiadała pazury którymi z premedytacją rozdrapywała jego mózg w poszukiwaniu miejsca w którym mogłaby się zagnieździć. Charlie Gates był mordercą, to znaczy wszyscy uważali go za mordercę. Nic mu nie udwodniono ale w zbiorowej świadomości mieszkańców Dunlowe w stanie Maine to przez niego piękna Charlotte Stevenson zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Widział to w ich oczach. Widział to kiedy mijał na ulicy dawnych przyjaciół ze studiów, w oczach Katy z supermarketu, jego pierwszej miłości z podstawówki. Dostrzegał to nawet w oczach rodziców. Wiemy, że to ty Charles. Może ją zgwałciłeś? Pokłóciliście się i nie wytrzymałeś? Udusiłeś ją? Oh, Charles, ona była taka piękna. Ale jesteś naszym synem, więc akceptujemy cię, przecież policja powiedziała, że nie odnaleziono sprawcy, prawda Charles?
W barze zaczepił go Stewart Golden, kiedyś sportowiec i obiekt westchnień dziewczyn z koledżu. Teraz pijak i rozwodnik, jego żona uciekła od niego dwa lata temu przed świętami, prał ją i ich kilkuletniego synka. Od tamtej pory co wieczór przesiaduje u McGraw'a. -Co jest śmieciu? Siedzisz sobie tutaj, a Charlotte gnije w jakimś dole. Jak się z tym czujesz? Dziwię się, że nie posadzili cię na krześle-. Wszyscy wiedzieli, że Stevie podkochiwał się w niej od liceum, ale jakimś trafem ona wybrała jego- introwertycznego kujona. Stevie nie miał powodów by go lubić. Teraz pałał do niego nienawiścią tak płomienną, że można nią było się sparzyć.
Porządnie już wstawiony, Charlie przetarł porośniętą kilkudniowym zarostem twarz i chciał wstać, ale silna dłoń footbalisty chwyciła go za przegub.- Nigdze się nie wybierasz larwo-. Drugą ręką chwycił go za kark i z całej siły wyrżnął jego głową w stół. Charlie poczuł słony, metaliczny smak krwi w ustach. Nie zdążył nawet mrugnąć, gdy leciał już w stronę ściany z tarczą do rzutek. Grzmotnął w nią całym ciałem, aż zaparło mu dech, upadł, nie był w stanie ustać na nogach. Dalej już były tylko kolejne ciosy a potem ciemność. Nie mógł sobie przypomnieć jak trafił do domu.
Ale pamiętał sen, nocną marę, która nawiedziła go w alkoholowych omamach. Klisze z najpiękniejszego i zarazem najpotworniejszego dnia jego życia.
Wraz z Charlotte wracali starym chevroletem Charliego z dożynek w Bangor, kilka kilometrów od Dunlowe. Charlie nie chciał jechać ale ona uparła się. Spędzili całkiem miły wieczór w wesołym miasteczku, wygrał jej nawet niebieskiego pluszaka z guzikami w miejscach oczu.Jak ona się wtedy cieszyła; od ucha do ucha, swoimi białymi jak perły ząbkami. Potem zjedli ciepłą kukurydzę z masłem i wypili gorącą herbatę. Kiedy szli na parking Charlotte przyciągnęła go do siebie, owionął go zapach goździków i cynamonu. Kiedy całowali się, jej miedziane loki łaskotały go po policzkach.
Byli jakieś pół godziny od domu, kiedy nagle na drodze, w żółtych promieniach przednich świateł, pojawiła się ludzka sylwetka. Charlie zahamował ostro, opony zapiszczały potępieńczo. Charlotte wrzasnęła.Wyszedł z samochodu, obszedł go dokoła ale niczego nie zauważył. Był wrzesień, ale temperatura była na tyle niska, że widział obłoczek pary wydobywający się z jego ust. Księżyc oświetlał wysokie drzewa po obu stronach szosy, rzucały pokraczne,złowróżbne cienie. Ktoś położył dłoń na jego ramieniu, drgnął. - Charlie, co to było?- Pewnie jakieś zwierzę- mruknął sam nie przekonany swoimi słowami. W jej brązowych, sarnich oczach dostrzegł zaniepokojenie.
Wicher zawył potężnie, prawie go przewracając, usłyszał szelest między drzewami z lewej strony. I nagle ujrzał zimne, upiorne światło. Spomiędzy gąszczy wyszedł orszak istot, które mogły zostać zrodzone jedynie w koszmarze. Blade, wyniosłe postacie, ubrane jakby przeniosły się tu z innej epoki, a za nimi ogromne ogary, szczerzące kły i machające lepkimi od śliny jęzorami. Charlie stał oszołomiony, strach zdusił w nim krzyk. Istoty przeszły obok niego. Ich wzrok spaczony był w sposób, w jaki mógłby być tylko wzrok nieśmiertelnych, wiecznych istot. Poczuł zapach pięknych pachnideł wymieszany z fetorem mokrej sierści i piżma. Najwyższa z istot, majestatyczna, piękna kobieta, wyciągnęła rękę w stronę Charlotte. Oślepił go wypalający oczy blask. Kiedy odzyskał wzrok był już sam, w ciemności. Jedynie księżyc spoglądał na niego, niczym oko dawno zapomnianego boga.

Ktoś cicho zapukał do drzwi. Zdziwił się, od dawna nikt go nie odwiedzał. Wstał powoli, niechcący strącając ze stołu stosk butelek, brzęk tłuczonego szkła wbił się w jego głowę jak długi, zardzewiały gwóźdź, skrzywił się. Pukanie nie ustawało. - Kurwa, już idę!- krzyknał, naciągając na siebie rozciągnięty, czarny sweter. W mieszkaniu niespodziewanie zrobiło się lodowato.
Kiedy otworzył drzwi ziemia pod nim jakby na ułamek sekundy zniknęła. Oczy zapiekły go, w gardle pojawiła się lepka, oślizła gula.- Charlotte...- stała przed nim, tak samo piękna jak wtedy, ubrana w brązowy płaszcz, z szyją owiniętą szalikiem, który dał jej trzy lata temu na walentynki... Dokładnie jak w noc swojego zaginięcia. Jego oddech przyspieszył, mimo włączonego ogrzewania, z jego ust wydobywały się obłoki pary, przeszedł go dreszcz. - Nie wpuścisz mnie?- zapytała, uśmiechając się figlarnie.
Odsunął się, pozwalając aby weszła. Mimo że był wrzesień, w jej włosach zauważył płatki śniegu, policzki miała zarumienione. Pomógł jej zdjąć płaszcz, jej ramiona pokryte były gęsią skórką. Wtuliła się w jego tors, zlustrowała go swymi jadowicie zielonymi oczami.- Tęskniłam tygrysku- szepnęła do niego. Pachniało od niej sosnowymi igłami i chłodem, nie czuł goździków i cynamonu.
Setki myśli przemykały mu przez głowę z prędkością światła. Czuł dziesiątki emocji na raz, wszystkie wspólne wspomnienia widział przed sobą, jak film, retrospekcję.
Tej nocy kochali się długo, namiętnie, jakby to były ich ostatnie chwile razem. Przez tę jedną noc, spleceni w nierozerwalny, miłosny węzeł byli bytem doskonałym, Adamem i Ewą którzy zakazany owoc spożywali na przekór każdemu bogu tego świata, wznosząc się na wyżyny rozkoszy, perwersyjnej, wyuzdanej, pierwotnej. Na ten miłosny akt przelali wszystkie swoje najmroczniejsza pragnienia i żądze, które władają każdym znas . Potem przyszedł sen, a z nim koszmary.
Stał pośrodku lasu, w oddali widział stary tartak. W lewej ręce trzymał świecę, w prawej nóż. Wiatr przemykał między drzewami, zakradał się w leśne poszycie. Księżyć spoglądał na niego z kobaltowego przestworu. Między drzewami widział postaci, ciemne, rozmyte kształty obserwowały go. Na polanie na którą zmierzał płonęło ognisko. Wokół niego wirowały w opętańczym tańcu blade, wysokie istoty w maskach ze zwierzęcych czaszek, z wyrytymi na nich bluźnierczymi symbolami. Miast włosów u niektórych płonął płomień, u innych z głów wyrastały kolczaste pnącza. Śpiewały w języku, który pamiętał jeszcze dawne eony, pieśń pęłną zgorzknienia, krwi i bólu. Nad nimi, na tronie z poroży, kwiatów i zamarzniętego płomienia zasiadała Królowa, ubrana jedynie w światło bijące od falującego ognia.
Wskazała na niego palcem. Podszedł posłusznie, blade istoty wpatrywały się w niego swymi nieczułymi, zimnymi oczami, skrytymi za makabrycznymi maskami. Od ognia odpalił święcę, którą ułożył u stóp Królowej.- Pani Sidhe, Królowo życia i śmierci, przychodzę do ciebie z prośbą. Ofiarowuję ci największy z darów: moją duszę i całe jestestwo. W zamian chcę abyś urokiem lub klątwą związała mnie z kobietą której tak pragnę. Uniósł lewą rękę i powoli, bez zawachania przeciągnął po niej ostrzem noża. Struga krwi spłynęła do ognia, Królowa zasyczała w ekstazie. Pakt został zawarty. Ognisko zgasło, istoty rozmyły się... Poczuł zapach krwi.

Otworzył oczy, jedyne co widział, to jadowicie zielone oczy i kły błyszczące w nienaturalnie szerokiej paszczy. Bestia uśmiechała się do niego szyderczo, fioletowym jęzorem oblizała spękane, sine wargi.
Kropla gęstej, śmierdzącej śliny skapnęła mu na policzek. Głosem, który brzmiał jakby wydobywał się z piekielnych czeluści, bestia szepneła mu do ucha, jęzorem wodząc po małżowinie.- Królowa cię wzywa, przed nią nie ma ucieczki- zawyła i krzywymi pazurami zaczęła rozdzierać jego ciało, z taką zawziętością jakby chciała dokopać się do jego duszy, do esencji jego człowieczeństwa, długim jęzorem wysysała szpik z jego kości.
Ludzie szybko zapomnieli o Charlie'm Gatesie. Podobno powiesił się w piwnicy swojego mieszkania.
Charlotte Stevenson nigdy nie odnaleziono, dochodzenie w jej sprawie umożono niedługo po samobójstwie Gatesa, uznano ją za zmarłą.
Królowa jeszcze wiele razy przelatywała ze swym orszakiem na nieboskłonie, czekając aż kolejna podła istota sprzeda swoje życie za marny ochłap przyziemnych pragnień.

1 komentarz: